ze względu na moją proweniencje biograficzną wielokrotnie byłem pytany, wypytywany, interviewowany, konfrontowany, konsultowany itd., odnośnie tzw. aktu apostazji.
Ludzie się budzą, mają dosyć tej instytucji, jej reżimu; nie otrzymują dalece w niej tego, czego by w życiu szukali.
Przyczyn dla ludzi do tego, aby zerwać więzy z kościołem jest dzisiaj mnóstwo. Sam te więzy przed kilkunastoma laty zerwałem, wystosowałem odpowiednie pismo, i nie był to, nie nazwałem tego … aktem apostazji.
Dziwię się bardzo, jak sporo osób które spotkałem, przejęły kompletnie bezkrytycznie tę ’fruwającą w obiegu nazwę’ dla tego kroku życiowego, by tak nazwać redagowane przez siebie pismo.
To pojęcie istnieje w logice i w prawodawstwie kościelnym, i dziwię się, jak często osoby, które na ścieżce rozwoju duchowego dokonały wspaniałego otwarcia się na nowe perspektywy w rozwoju duchowym, przy formułowaniu takiego pisma popadają pod logikę i pręgierz myślenia, teologii i prawodawstwa kościelnego, niemalże mechanicznie robiąc użytek z tego zwrotu.
Uważam, że często nie było to słuszne, a czasami wręcz absurdalne.
Z tym tematem spotkałem się na pewnym forum dyskusyjnym znowu niedawno, i dziwiłem się, jak pewien żerca z tradycji rodzimowierczej wyjaśniał tę tematykę, bezkrytycznie operując tym terminem ‘akt apostazji’ (w kontekście przejścia na rodzimowierstwo jako ścieżkę życiową, a wiec i z wypisaniem się z kościoła katolickiego).
Trzeba sporego wyczucia w użyciu języka, aby dostrzec niuanse, gdy używamy zwrotów i określeń z nie naszej już tradycji, nie z tej, w której obecnie stoimy.
To, co jest definiowane dziś w polskiej przestrzeni publicznej jako akt apostazji, jest dalece terminem nie-neutralnym, bo pochodzącym z wielu uwarunkowań historyczno-teologicznych, socjologiczno-prawnych chrześcijaństwa rzymsko-katolickiego.
Termin sięga początku 4 wieku po roku zerowym, i jest związany z sytuowaniem się chrześcijaństwa w Europie jako jedynej religii panującej i jedynej zarazem prawdziwej.
Jeśli w owym rozumieniu chrześcijańskim ta religia takowa była, więc i poza nią nie było żadnej religii prawdziwej, ani mogącej się jej realnie przeciwstawić. Jeśli poza chrześcijaństwem nie ma żadnej religii prawdziwej, zakłada to (ono) oczywiście, że wszelkie bóstwa wszystkich innych religii (świata), to tylko nieprawdziwe, złudne ‘bożki’ i urojenia. Ale to tylko pewna chrześcijańska percepcja.
A skoro poza chrześcijaństwem nie ma Boga/Bogów, wiec przeciwstawienie się chrześcijaństwu, czy też odstąpienie od niego, identyfikowane było jako zaprzeczenie wszystkiemu co prawdziwe, wyparcie się jednego, jedynego (który oczywiście jest ten w chrześcijański) boga.
Apostazja dosłownie z języka greckiego od ‘apo’ i ‘stasis’ określa postawę odpadnięcia, oddalenia się od pierwotnego punktu, postawy (życiowej), posadowienia, odstąpienia od niego, odpadnięcia od tego ‘stasis’, zdystansowanie się od niego.
Ale dokąd? Wg koncepcji chrześcijańskiej do ‘nicości’, bo poza chrześcijaństwem jest tylko urojenie i namiastka tego, co oni zwą religią.
W kontekście jednak socjologiczno-historycznym oznacza to jednak przejście do takiej przestrzeni, gdzie Boga/bogów już nie ma, bo ten był rzekomo tylko po tamtej stronie chrześcijan.
Kto przyjmuje ten termin pochodzący z pewnego paradygmatu historii chrześcijaństwa – które rozumie się, ze poza nim nie ma żadnej prawdziwej wiary/religii – zaprzecza więc Bogu/bogom w ogóle, i w tym kontekście, w tym paradygmacie myślowym apostazja jest/może być synonimem przejścia na ateizm.
Osobiście nie poznałem nikogo w Polsce, kto by się rozumiał jako klasyczny ateista i by dokonywała aktu apostazji.
W większości były to osoby, które miały za sobą bogatą ścieżkę doświadczeń interreligijnych i rozwoju duchowego.
Były to osoby, które się rozumiały jako sympatyzujące z buddyzmem lub z hinduizmem, inspirujące się wieloma różnymi religiami, przyjmując i akceptując postacie z tych tradycji, jako postacie boskie, wśród których często też i Jezus z Nazaretu miał uprzywilejowane miejsce. Te osoby nie rozumiały się absolutnie jako ateiści, bliska była im idea Bóstwa jako uniwersalnej Miłości, uniwersalnej Siły Stwórczej czy też innych podobnych określeń używając.
Używając obcego już swej tradycji pojęcia akt apostazji, pojęcia narzuconego przez współczesny jeszcze kościół katolicki, definiowały się te osoby w nomenklaturze kościelnej jako ateiści, jako ci którzy odstąpili od Boga, bo poza chrześcijaństwem żadnego prawdziwego nie ma.
W takiej dialektyce pokazuje kościół w Polsce swoją absolutnie a-duszpasterską, a-dialogiczną postawę wobec człowieka, który podejmuje swoją ważną życiową decyzję, tak właściwie ignoruje go, jego potrzeby rozwoju duchowego i słownictwem swojego paradygmatu, daje mu na drogę receptę i otwiera przed nim drzwi, zmusza go niejako, by ten wraz z tym terminem interpretował się jako ateista.
Tymczasem rzeczywistość widziana w paradygmacie podejmującego decyzję odstąpienia od chrześcijaństwa jest zupełnie inna.
Słowa nie są bez znaczenia, one nas określają, (współ-) tworzą nas i naszą rzeczywistość, i to przy ich pomocy, przez nie, jak przez okna widzimy i doświadczamy poniekąd nas samych.
Pozostaw więc ich loggię i ich sposób wyrażania się o tych procesach im samym, stwórz twoje, nowe, pozytywne sposoby wyrażania się, mówienia o takich procesach.
Akt apostazji to ich wyrażenie, i z pewnością więcej już nie twoje.
To oni tak z swej strony patrząc nazywają ten akt, ale to nie jest adekwatne do tego, do kroku, który ty, w twojej perspektywie życiowej podejmujesz.
Nawet gdy w żartach mówisz negatywnie o sobie -to są badania neurologiczne – to twoje ciało nie rozpoznaje tego: rozpoznaje to jako energię negatywną.
Twoja totalna zmiana będzie się ostatecznie też chciała manifestować w słowach, bo nimi tworzysz energie, i nie jest potrzebne, byś siebie, swoją przestrzeń życiową wokół ciebie, zaśmiecał energią negatywna, energią negatywnie cię definiującą i określającą.
To, co dzieje się u większości, w przypadku odejścia od kościoła, to z jednej strony chęć pozostawienia za sobą struktur, wpływu, dyktatu i reżimu tej instytucji, ale z drugie strony przez to otwarcie przed sobą nowych perspektyw rozwojowych: to przecięcie wiążących nas z tą instytucją więzów jest ważne, by otworzyć przed sobą nową przestrzeń duchową, by być wolnym na ścieżce rozwoju duchowego.
Jest w tym decyzja i jest to w tym twój wybór. O wiele lepiej mogłoby tu pasować słowo, nawiązując do języka greckiego, akt herezji. Z greckiego ‘hairein’, dosłownie wybierać: W naszym dziś pluralistycznym świecie stoimy niejako pod naporem dokonywania wyborów. Miałoby to do pewnego stopnia swoje uzasadnienie socjologicznie, sięgając do pewnej przełomowej książki z tego obszaru, do książki amerykańskiego socjologa Petera Bergera, The Heretical Imperative: Contemporary Possibilities of Religious Affirmation, 1979. Słowo wzbudza jednak niezbyt pozytywne konotacje, jest historycznie dosyć obarczone. Myślałem o innym terminie greckim, eleuteria, wolność. To greckie słowo zaczyna być już obecne w języku polskim.
Dlaczego jednak nie sięgnąć do jakiegoś słowa rodzimego.
W związku z wolnością przychodzi mi na myśl słowo, które w wielu językach słowiańskich ma wspólny rdzeń, mianowicie swoboda.
Taki zwrot jak ‘akt swobody’ trafnie wyrażałby ten pozytywny aspekt decyzji jako wyzwolenia, oswobodzenia, przejścia do nowej przestrzeni życiowej.
W związku z takimi etapami na ścieżce duchowej, niektórzy uważają, że pewne nałożone na nich kiedyś znaki, są jak blokujące ich pieczęcie, których należy się pozbyć, np. chrzest, i czyniony przy nim znak krzyża na czole.
Osobiście jestem bardziej zwolennikiem transformacji. Nie uważam, że te znaki należałoby w jakiś sposób wymazywać, wyrzucać – sam przyjąłem w tej tradycji jeszcze dalej prowadzące sakramenty – czy administracyjnie unieważniać.
Każdy czyniony znak może być transformowany.
Krzyż, czyli zastygła w bezruchu swarga, może zacząć znowu wirować, i w takiej transformacji ma nowe znaczenie i jest przewyższeniem totalnym, etycznym i metafizycznym poprzedniego znaku.
Jeśli ktoś w tej tradycji się wychował, nie musi tego ze swej biografii wymazywać, unieważniać, odwoływać.
Być może były dla niektórych też i jakieś piękne spędzone wspólnie chwile czy to w grupie ministrantów, czy w jakimś ruchu charyzmatycznym, jakieś wspólne obozy, kolonie, śpiewy przy ognisku, itp. Wszystko to trzeba dziś integrować w nowej przestrzeni, uczynić płodnym dla życia w nowej perspektywie. Będzie to miało nowe znaczenie, ale to będzie też twoje bogactwo, którego nie potrzebujesz w czambuł potępiać, odrzucać, zapierać się tego, ale ujrzeć te przeżycia w perspektywie twojego nowego paradygmatu życiowego, zintegrować je jak część ciebie, jako część twej ścieżki duchowej, która nie inaczej ale w taki sposób prowadziła cię do tego oto tu dzisiejszego punktu, kim jesteś.
AKT SWOBODY akcentował by pozytywny aspekt dokonywanego kroku, czyli nie samo odcinanie się, żegnanie się, ale byłby wejściem w nową przestrzeń życiową na ścieżce rozwoju duchowego. To akt neutralny, którym nikt nikogo nie piętnuje, ani nie potępia. Wybieramy na naszej ścieżce życiowej większe dobro, to co nas w przyszłości mocniej i pewniej będzie wspierać, dawać tę właściwszą przestrzeń, w której możemy rozkwitać do tych, jakimi siebie myśleliśmy, zanim przyszliśmy na ten świat.
Proponuję pożegnać się z aktami apostazji a pomyśleć raczej o jaśniejszych przestrzeniach, w które wkraczamy, o przestrzeni wolności, swobody we wszelkich wymiarach duchowych.
zdjęcie tytułowe: Natalie Orozco, Freedom and Responsibility